Do dla mnie najlepszy film Herzoga, jaki dotychczas obejrzałam:] A scena, która przyprawiła mnie o dreszcze to ujęcie, gdy Fitzcarraldo płynąc Amazonką, pośród ciszy(?), przerywanej ostrzegawczym bębnieniem ukrytych w dżungli Indian, wyciąga patefon i... śpiew Caruso rozbrzmiewa nad terra incognita. I ta poza Kinskiego... Hmmm. Rewelacja!!! Zdjęcia są wręcz kapitalne. Ten film dla mnie to magia:)
Kocham Herzoga za Jego uwielbienie dla wszelkiego rodzaju indywiduum, outsiderów, pasjonatów, szaleńców:] A to szaleństwo najlepiej widać w nabiegłych krwią, zaszklonych oczach Klausa Kinskiego...:]
Zgadzam się w stu procentach. Werner Herzog niewątpliwie sam należy do grupy outsiderów i szaleńców ^^ Jak dla mnie zaraz po Fitzcarraldo plasuje się Encounter At The End of the World, gdzie czuć tą samą magię i pasję, niesamowita przestrzeń, niesamowici ludzie, niewątpliwie klimat w obu filmach jest po prostu niesamowity ;>
Polecam i Pozdrawiam założycielkę topicu
Napięcie tutaj sięga zenitu. Od momentu wpłynięcia na tereny Indian... Coś pięknego. Kocham takie filmy, gdzie każda scena jest po prostu magią i ta cisza, która trzyma widza za pysk.