"Push" to film, który został sprzedany widzom, jeszcze zanim się pojawił na ekranach kin. "Zapierające dech w piersiach efekty specjalne" to nie lada gratka dla miłośników szeroko pojętego
"Push" to film, który został sprzedany widzom, jeszcze zanim się pojawił na ekranach kin. "Zapierające dech w piersiach efekty specjalne" to nie lada gratka dla miłośników szeroko pojętego science-fiction. Zwłaszcza, że ostatnio w kinowych repertuarach aż roi się od produkcji wtórnych, które kiedyś były kultowymi komiksami, a teraz stają się kiepskimi tasiemcami z nowymi odcinkami pojawiającymi się raz do roku. Paul McGuigan, reżyser, który dopiero rozwija skrzydła w tym biznesie, chciał stworzyć film kultowy, jak mniemam, a wyszedł z tego tylko pierwszy odcinek niezbyt wysokich lotów serii. A nie na to czekałam i nie to zapowiadała reklama. Przede wszystkim należy obalić mit numer jeden, czyli "zapierające dech w piersiach efekty specjalne". Albo oglądałam jakąś wersję ocenzurowaną przez tajną organizację walczącą z komputerowymi efektami na ekranie, albo - o zgrozo! - wcale ich tam nie było. Nie jestem zwolenniczką teorii spiskowych, więc wybieram tę drugą możliwość. Jedyny moment, w którym dało się zauważyć jakiś wysiłek speców od grafiki komputerowej, to pogoń wykrwawiaczy za dwójką głównych bohaterów, na samym początku filmu. Aczkolwiek rozpryskujące się w czerwoną mgiełkę ryby nie zaspokajają moich oczekiwań. Trzeba w tym miejscu dodać, że wykrwawiacze to najbardziej kiczowate postaci w całym, przydługim filmie. Kto je wymyślił i po co? Film niestety pozwala na oderwanie się od ekranu, a nawet na zaśnięcie w czasie finałowej rozprawy dobra ze złem. Wiele scen jest niepotrzebne wydłużonych, a dla niektórych brak uzasadnienia, poza oczywiście fanaberią reżysera, który chciał, ale mu wyszło. Sama fabuła mnie zainteresowała, chociaż w wielu momentach opierała się na niedomówieniach. Ale od czegoś trzeba zacząć w kolejnych odcinkach. Pomysł stworzenia superarmii złożonej z ludzi posiadających paranormalne zdolność, zaczerpnięty w prostej linii od Hitlera, może świeżością nie powiewa, ale przyciąga widza, nieznudzonego jeszcze po "Jumperze", "X-menach", "Dragonballu" etc., etc., długo by wymieniać, a na pewno rozczarowanego wspomnianymi produkcjami. Bo może w końcu powstanie coś, na co warto poświecić czas i pieniądze?Może to właśnie ten film? "Push" ma jednak COŚ, czego nie miał żaden z wymienionych filmów. Każdy z nich nadawał się dla widzów powyżej dziesiątego roku życia, a tym razem mamy wreszcie film dla starszych osób. Z dzieckiem bądź młodszą siostrą nie radzę wybierać się do kina, bo jest tu trochę czystej przemocy i degeneracji. Oczywiście nie za dużo, nie jest to "Sin city", ale zawsze jednak sukces, bo producenci zgodzili się na kilka mniej bajkowych scen, w zamian za utratę kilku widzów z tej dolnej granicy wiekowej. Chwała im za to, bo jest to najmocniejsza strona filmu. W gruncie rzeczy, nikt poza specami od marketingu nie popisał się przy tym filmie. Nawet aktorzy. Dakota Fanning (przewidująca przyszłość Cassie Holmes), piętnastoletnie cud-dziecko Hollywoodu, biega po ekranie w kusych spódniczkach i upija się do nieprzytomności, a na pewno stać ją na więcej, w końcu wystąpiła już w boku Denzela Washingtona ("Człowiek w ogniu"), Roberta De Niro ("Siła strachu") czy Toma Cruisa ("Wojna i światów" i gaża wysokości 2,5 mln $) i jest uznawana za następczynię Julii Roberts. Chris Evans, przystojniak z Bostonu też mógł się postarać bardziej, bo według mnie to bardzo obiecujący aktor. No cóż, nie można mieć wszystkiego, ale nie jest źle. Warto obejrzeć, aby samemu porównać i ocenić.